Prezent w prezencie - o powołaniu misyjnym
Prezent w prezencie - o powołaniu misyjnym

 

 

 

 

 

 

 

Wywiad z s.M. Nikodemą Ciupka,

która od 12 lat posługuje na misjach w Kamerunie.

 

 

 

Nowicjuszki: Siostro, jak to było przed Kamerunem, jakie są początki Siostry w Zgromadzeniu?

 

s.M. Nikodema: Moje początki to ochronka w Leśnicy, potem kolejne ochronki- w Chrząstkowicach, Jemielnicy. W międzyczasie praca z młodzieżą, studia weekendowe.

 

Kiedy pojawiła się pierwsza myśl o misjach? Od początku Siostrze towarzyszyła?

 

Myśl o misjach pojawiła się w nowicjacie. W trakcie trwania junioratu miałam nieszczęśliwy wypadek, potem długa i nieefektowna rehabilitacja. Trzeba było odrzucić myśl o misjach. Ale im więcej było przeszkód, tym bardziej to pragnie powracało jak bumerang.

 

Złapała Siostra ten bumerang?

 

Byłam w Warszawie na roku odnowy wraz z Siostrami przygotowującymi się do ślubów wieczystych. Kiedy Siostry szły na rozmowę z Matką Generalną miały ze sobą prośbę o śluby wieczyste. „A ja z czym pójdę?”- pomyślałam. I przyniosłam prośbę o misje, żeby wyrazić tę burzę, którą miałam w sercu. Akurat w tym czasie była nagła potrzeba i po 5 tygodniach nauki francuskiego (znając tylko trzy wyrażenia po francusku „dzień dobry”, „do widzenia” i „nie umiem mówić po francusku”) zostałam posłana do Mokolo. W trakcie podróży wola Boża zmieniała się jeszcze kilkakrotnie, ale mnie te nazwy miejscowości i tak nic nie mówiły. Ostatecznie trafiłam do Figil.

 

Co na samym początku było najtrudniejsze?

 

Dość trudno było z językiem. W Figil pracowałam w ochronce, ale z dziećmi i bez języka można się dogadać. Gorzej z dorosłymi. Tuż po moim przyjeździe, gdy zaczęłam już pracę z dziećmi, mieliśmy wizytę księdza z kuratorium. Pomyślałam sobie, że skoro nie znam języka, to lepiej, jak nie będę się odzywać. Po prostu bawiłam  się z dziećmi. Potem pokazałam temu księdzu wszystkie papiery. On oczywiście coś tam mówił, ale ja nic nie rozumiałam. Zapamiętałam tylko jedno słowo, które wypowiedział, mocno je akcentując. Gdy poszedł szybko sprawdziłam sobie znaczenie tego słówka w słowniku. Okazało się, że ksiądz myślał, że jestem głuchoniemą siostrą. (śmiech)

 

A co z naturą w Kamerunie? Co było najgorsze: pająki, węże...?

 

Jaszczurki- duże, małe, kolczaste, gładkie... Różne. To była druga trudność. W sobotę, zaraz po moim przyjeździe pojechałam do wioski, przywitać się z mieszkańcami. Gdy zaczęłam się przedstawiać, ze słomianego dachu spadła mi na ramię...jaszczurka. Podobno miałam na twarzy wszystkie kolory. Jakiś chłopiec ulitował się nade mną i zrzucił stworzonko na ziemię. Myślałam, że zemdleję. 

 

Miała Siostra chrzest bojowy...

 

Tak, to naprawdę był dla mnie chrzest bojowy. (śmiech)

 

A co było najpiękniejsze?

 

Życie zakonne. Każda z Sióstr musi zadbać sama o czas na modlitwę, czytanie. Oczywiście jest Siostra Przełożona, która nad wszystkim czuwa, ale rzeczywistość bywa różna.  Musimy od siebie wymagać. Tu chodzi o takie samowychowanie. Ale dzięki temu człowiek jest wolniejszy. Oprócz tego prostota, którą zalecał nam Ojciec Założyciel w Testamencie, prostota tych ludzi, którzy choć nic nie mają, cieszą się, że żyją, cieszą się wzajemną obecnością. I co jest jeszcze piękne? Dzieci. Ja kocham dzieci. Dzieci tam są bardziej spontaniczne, ale też bardziej doświadczone.

 

Jak mieszkańcy wiosek reagują na misjonarzy, siostry misjonarki?

 

Ludzie są życzliwi i gościnni. Dzielą się z gośćmi tym, co mają. Czasem jest to tylko kubek wody. Tylko, albo aż- po wodę przecież trzeba chodzić długie kilometry. Cieszą się z każdych odwiedzin, odkładają swoją pracę na bok i cali poświęcają się osobie.

 

Siostro, czy jest coś, czego moglibyśmy nauczyć się od naszych braci z Kamerunu?

 

Relacji! Nie może tak być, że to, co robimy, ile robimy, jest ważniejsze od tego, kim jesteśmy. W Europie pracujemy dużo, ciągle na coś zarabiamy: nowy dom, samochód...ale nie żyjemy. Ale potem nie będzie czasu na życie. Życie jest tu i teraz. A nasza lista rzeczy, na które trzeba zarobić tak naprawdę nigdy się nie kończy. I tego możemy się od nich nauczyć. Żeby nie tkwić w naszych małych „światkach”, zamknięci na innych, ale otworzyć się na drugiego człowieka, podzielić się tym, co mamy, ucieszyć się sobą nawzajem. Warto też brać przykład z ich zaangażowania jako chrześcijan. Nie chodzi tylko o uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii. Dla nas to „chleb powszedni”- ale dla nich to celebracja, która nie jest możliwa w każdą niedzielę. Oprócz tego to przynależność do różnych grup parafialnych: modlitewnej, charytatywnej, śpiew w chórze. Nie ma tak, że ktoś zostaje na lodzie i jest jedynie pionkiem w grze. Nie, tu chodzi o przynależność. W wioskach co tydzień odbywają się spotkania Domowego Kościoła, podczas których czyta się Słowo Boże, rozmawia, dzieli się sobą.

 

Rodzi się w nas nieodparte pragnienie zadania siostrze jeszcze jednego pytania - czy gdyby siostra musiała wrócić na stałe do Polski, tęskniłaby Siostra?

 

Tęskniłabym. Powołanie misyjne to prezent w prezencie. Ciągle na nowo go rozpakowuję. Powołanie to naprawdę wielki dar. Wielkie sprawy sie ceni, o nie się dba, pielęgnuje, kocha, nimi sie człowiek raduje...

 

Opracowały: siostry nowicjuszki I roku