Dziękując za Bł. Edmunda
Dziękując za Bł. Edmunda

W DNIU DZISIEJSZYM PRZEŻYWAMY
24 ROCZNICĘ BEATYFIKACJI EDMUNDA BOJANOWSKIEGO,
JEST TO WIĘC OKAZJA DO POGŁĘBIENIA REFLEKSJI
O ŻYCIU DUCHOWYM ZAŁOŻYCIELA NASZEGO ZGROMADZENIA.

 

 

W Eucharystii prostota i doskonałość Boga ujawniają się w pełni. W niej przemawia On z całą mocą w absolutnym unicestwieniu, ogołoceniu, oddaniu. Źródłem siły wewnętrznej Edmunda Bojanowskiego była Eucharystia praktykowana zarówno uczestnictwem, udziałem, obecnością, jak i pełnią – niemal codzienną komunią św., co nie było wówczas powszechnym zwyczajem.

 

Msza jest jedną z odpowiedzi Kościoła na duchowy głód ludzkości. To czynna obecność Boga, spotykającego się ze swoim ludem, umierającego za swój lud, zmartwychwstającego dla niego i – karmiącego go samym sobą. Msza to udział w tym niezwykłym, powtarzającym się procesie. Nasuwa się tu seria pytań o sens uczestnictwa we Mszy św.:
– Po co? Aby szukać Boga!
– Po co? Ponieważ odnalezienie Boga kieruje na podjęcie absolutnie bezinteresownej służby człowiekowi, na humanizm.
– Po co? Aby doskonalić człowieka w jego postawie – zdolnej w chrześcijaństwie do zaparcia się siebie, złożenia ofiary, uzdalniającej aż do miłości nieprzyjaciół. By uzdolnić człowieka do świętości, czyli doprowadzić humanizm do granic heroizmu.

 

Edmunda Bojanowskiego dojrzewanie w wierze


Punktem wyjścia dla pogłębienia osobistej więzi z Bogiem była u Bojanowskiego utrata. Nazywam ją utratą, albo - totalną klęską pomysłu na życie. Od 1832 roku odnotowujemy w życiu Bojanowskiego jakby równoległą linię biograficzną. Z jednej strony rozbłysk. 18-latek, pod opieką mamy, wyjeżdża do wielkiego miasta i chłonie je. Szybko uzupełnia wiedzę, zaczyna studia na Uniwersytecie Wrocławskim (potem w Berlinie). Wchodzi w inteligenckie, intelektualne środowisko, słucha wykładów wybitnych profesorów, przeżywa pierwszą miłość... Wydaje się, że rozpoznaje powołanie, swoją pasję,  pojawiają się pierwsze próby literackie, tłumaczenia z obcych języków... Jego droga życiowa zdaje się być wytyczona.


Równolegle jednak wkracza w ciemność dramatycznych, tragicznych wydarzeń. W 1834 roku umiera matka, dwa lat potem ojciec, w 1838 roku następuje nawrót choroby tak mocny, że 24-latek zmuszony jest wrócić do rodzinnej wsi. Nadto nie ma własnego miejsca, bo majątek należy do przyrodniego brata, Teofila Wilkońskiego, a na utrzymanie musi wystarczyć niewielka renta po rodzicach.  Brat, na szczęście, przyjmuje go, i przez całe lata Edmund będzie mieszkał niejako kątem na jego dworze.

 

Dwie drogi – rozpacz lub kontemplacja


Jak poradzi sobie młody człowiek z tym wyzwaniem? Stoją przed nim niejako dwie drogi – rozpacz lub kontemplacja. Wybierze tę drugą... Ale przecież może to być,  usprawiedliwiona w takiej sytuacji kontemplacja, by tak rzec: „negatywna”: świadomość przegranej, zamknięcie się w swej chorobie, szukanie lekarzy, uważanie, by się nie zaziębić, codzienne parzenie ziółek, ciepłe bambosze... Kontemplacja siebie, swej biedy, słabości. Troska o siebie, o swoje zdrowie...


Bojanowski stoi na rozdrożu, ale wie, że to apel Pana Boga o proste, wypełnione miłością życie, życie nie dla siebie, ale dla innych, podjęcie tej antropologicznej definicji św. Pawła, który na pytanie o sens, odpowiada: Nikt z nas nie żyje dla siebie... Ten właśnie rodzaj kontemplacji wybiera Bojanowski. Wybiera, wiedziony wspomnieniem z dzieciństwa – cudu przywrócenia życia przez Maryję, cudu, który tłumaczy, że jeśli Pan Bóg zabiera, to dlatego, że więcej wymaga. To dlatego, by więcej dać. Edmund rzuca się w wir pracy... A gdy już rozpocznie, działa jak człowiek ogarnięty gorączką, wewnętrznie przynaglony. Musi pędzić, by żyć. Z Dziennika, wyłania się postać niezwykle dynamiczna, której dzień jest wypełniony spacerami, spotkaniami, rozmowami, dysputami, ślęczeniem nad księgami, pisaniem (nie tylko listów). Aż dziw, skąd ta energia u tego słabego, ciężko chorego mężczyzny, który w swojej wizji jest nie tylko prekursorem Soboru Watykańskiego II, założycielem żeńskiego Zgromadzenia, ale także twórcą nowoczesnego programu wychowawczego dla dziewcząt i dzieci, reguły zakonnej, organizatorem „ochronek” i domów starców. A także realizatorem – mówiąc współczesnym językiem – niezwykłego projektu biznesowego. Odpowiemy świadomi, że równolegle przecież w jego biografii przewija się drugi wątek: wątek modlitwy, spotkań i rozmów z Bogiem, codziennej Mszy św.

 

Ukryta duchowość


Skąd więc ta siła Bojanowskiego? Lektura Dziennika dostarcza odpowiedzi również na to pytanie. Mówi się czasem, że to „zapiski księgowego”, w stylu: „wpływy i wydatki”, „sprawozdanie z zajęć” itp. Jeden zapis powtarza się jak codzienny refren:

Wstałem. Była pogoda. Poszedłem do Kościoła. Byłem na poczcie. Wpłynęło tyle, a tyle talarów. Wydałem tyle. Przekazałem tyle. Odwiedziłem sieroty 

...i  tak każdego dnia... Można się znudzić, nawet ironizować...
Ale, można też spróbować wyczytać to, co między wierszami, to niewyrażone, niejako  wewnętrzne, odkrywać duchowość autora... Ona, jak wszystko, co nadprzyrodzone jest delikatna, nieuchwytna, ukryta...


Edmund Bojanowski wstawał bardzo wcześnie i ruszał na kilkukilometrowy spacer przez pola do wyrastającej w dali Bazyliki na Świętej Górze. Wędrował na Mszę św. Codzienny zapis w jego Dzienniku brzmi jak refren: „Byłem/nie byłem w kościele”. Często, niemal codziennie dodaje do tego: „Byłem u komunii św.” A mniej więcej raz w tygodniu: „Byłem w kościele, u spowiedzi i komunii św.”


Źródło siły - Eucharystia


Źródłem siły wewnętrznej Edmunda Bojanowskiego była właśnie Eucharystia praktykowana zarówno uczestnictwem, udziałem, obecnością, jak i pełnią – niemal codzienną komunią św., co nie było wówczas powszechnym zwyczajem. Jak wspomniałem również – nie ma prawie zapisów o przeżywaniu Eucharystii przez Bojanowskiego. Jeśli są to jawią się jak małe brylanty, perełki. Np. gdzieniegdzie notuje, że  jeśli nie był na Mszy Świętej, to całodzienna robota się nie kleiła, jakby zabrakło jej spoiwa. Czasem, zwłaszcza gdy piętrzące się trudności stawały się niemal nie do udźwignięcia, pisał o głębokiej modlitwie, swoistym, wewnętrznym stanie ducha i dźwignięte wtedy wszelkie utrapienia znikały.... Reszty musimy się domyślać, jesteśmy niejako skazani na czytanie między wierszami.   


W Eucharystii prostota i doskonałość Boga ujawniają się w pełni. W niej przemawia On z całą mocą w absolutnym unicestwieniu, ogołoceniu, oddaniu. Dwa są kluczowe tego akty – krwawy – śmierć na krzyżu (dokonany jeden raz)  i – bezkrwawy (ponawiany w nieskończoność) – właśnie w Eucharystii. Ten Bóg jednocześnie unicestwia się, stając się Obecny w przeistoczonym Chlebie i Winie, karmi sobą wierzących w Niego. I niejako także w nich zmartwychwstaje. To znaczy daje siłę, moc, motywację do podjęcia misji. Do traktowania swego życia nie w kategoriach własnego „ja”,  „dla siebie”, ale: „dla bliźniego” i „dla Pana”. Podstawowe przykazanie Starego Testamentu brzmi: miłuj Boga nade wszystko, a bliźniego jak siebie. W nowym ukonstytuowaniu człowieka: Ośmiu błogosławieństwach Chrystus to prawo udoskonali do granic heroizmu, a zdefiniuje je podczas Ostatniej Wieczerzy: miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem. Oto drogowskaz Bojanowskiego.

 

Droga do Pełni


Codzienna Msza św. jest dla niego moralnym imperatywem. Nie zważa na pogodę, stan swego zdrowia, nawał późniejszych zajęć, wczesną porę... Nieobecność na Mszy staje się zawsze przyczyną swoistego „osłabienia”. Wkrada się bałagan, ogarnia pokusa lenistwa, trudniej o skupienie w pracy. Msza wprowadza ład, porządek, jest pierwszym akordem rozpoczynającego się dnia. Daje początek drodze „z Bogiem i w imię Boga”. Akordem, którego dźwięk biegnie przez wszystkie godziny. Reszta dnia  jest tylko wznoszeniem budowli na tym  duchowym fundamencie – Najświętszej Eucharystii.


Msza św. to nie tylko fundament - to również - dążenie do pełni. Czytamy w Dzienniku: „byłem na Mszy św. i u komunii św.” To „i” jest bardzo ważne. Pragnieniem bowiem Bojanowskiego był nie tylko udział, obecność, ale karmienie się pokarmem eucharystycznym. Jak wiemy z katechizmu, pełny udział we Mszy św. jest wtedy, gdy przyjmujemy komunię św. Bojanowski uważa ten fakt za tak istotny, że każdorazowo go zapisuje. Dlaczego jest to dla niego takie ważne? Ktoś może rzec, że to wyraz wielkopolskiej stabilności. Może tak, niemniej Bojanowski w całym życiu dąży do spełnienia. Do pełni. Nie rezygnuje z zaczętych dzieł. Kontynuuje je uparcie, cierpliwie,  konsekwentnie, nie zważając na przeszkody. To jedna z charakterystycznych cech jego charakteru.  Wyraża się to, a może ma źródło, właśnie w codziennej komunii św., z pełnym udziałem we Mszy św.

 

ks. Adam Zelga

Fragment referatu wygloszonego w Warszawie 22 listopada 2014 r. na sympozjum "Duchowość-wychowanie-wieś"