Wywiad: nie było ani minuty, bym żałowała
Wywiad: nie było ani minuty, bym żałowała

88 lat życia, 66 lat w powołaniu zakonnym. To liczby, historia, daty, ale także opowieść o szczęściu, bo tego się nie żałuje.

 

W Roku Życia Konsekrowanego podejmuje się rożne inicjatywy, by przybliżyć pozostałym wiernym bogactwo tego rodzaju życia. Będą więc miały miejsce publikacje, wystawy, filmy, spotkania… Naczelne miejsce zajmie modlitwa za powołanych i o powołania do tej szczególnej służby Panu Bogu w Kościele. Natomiast wiarygodności nabierze ten temat jedynie poprzez bogactwo świadectw o szczęśliwym życiu dla Boga. Świadomie użyto tu słowa „szczęśliwego”, ponieważ tak właśnie można czytać wywiad z s.M. Eufemią Furmann, 88-letnią siostrą służebniczką, która 66 lat temu odkryła Boży plan wobec swego życia – powołanie zakonne.

Dziś, patrząc na drogę za sobą, mówi: „Nie było w nim ani minuty, bym żałowała, że się na niego zgodziłam”. Takie słowa może wypowiedzieć tylko człowiek szczęśliwy.

 

Bóg ma przeróżne plany na nasze życie. Jak Siostrze dał poznać, że chce dla Siostry właśnie takiej drogi?

 

Pamiętam dokładnie, jak pierwszy raz usłyszałam w sobie głos. Było to w kościele. Po Mszy Świętej chciałam zostać jeszcze chwilę na osobistej modlitwie. Wtedy bardzo realnie usłyszałam słowa, które były skierowane do mnie „ Ty byś mogła pójść do klasztoru”. Ale jak? Przecież ja nic nie mam - pomyślałam. Nie wiedziałam jeszcze wtedy co to znaczy powołanie, ale ta myśl została w mojej głowie i powracała w codzienności.

 

I postanowiła Siostra na nią odpowiedzieć?

 

Tak, powiedziałam o tym mamie. Na co usłyszałam, żebym zrobiła jak chcę. Pozostawiła mi wolność wyboru. A więc postanowiłam, że dowiem się czego potrzebuję , aby wstąpić do Służebniczek. Mama poszła ze mną do Poręby- piechotą, bo mieszkaliśmy niedaleko. Tam przywitała nas siostra mistrzyni M. Achacja i powiedziała, że powinnam przynieść opinię proboszcza i zaświadczenie lekarskie. Załatwiłam to szybko i już za kilka tygodni wujek przywiózł mnie bryczką pod klasztor w Porębie. W kandydaturze byłyśmy we dwie. Razem też pojechałyśmy do szkoły pedagogicznej w Opolu. Ale po dwóch latach przerwałyśmy naukę – w komunistycznej szkole nie było miejsca dla dziewcząt z klasztoru. Jeszcze w tym samym roku, w maju rozpoczęłyśmy nowicjat. Było nas pięć. I cała nasza piątka, po roku, tzn.23 maja 1951 złożyła pierwszą profesję.

 

Poszła Siostra wtedy na swoją pierwszą placówkę?

 

Pojechałam do Wrocławia, do domu generalnego, a stamtąd do Czernczyc. Tam w PGR’owskim zakładzie opiekowałam się dziećmi, których mamy pracowały w polu. Trzeba było je nakarmić, przewinąć i zwyczajnie się nimi zająć.

 

Duża to była grupa?

 

Dzieci było ok. 17. Ale żadne z nich nie potrafiło jeszcze chodzić – takie małe były. Te chodzące, mamy zabierały z sobą na pole. I tam pracowałam do października, kiedy zakończyła się praca w polu. Potem były inne placówki, ale zawsze posługiwałam przy dzieciach. W Szklarskiej Porębie – zajmowałam się dziećmi chorymi. Ale po pięciu latach, kiedy zostałam sama na placówce, bo dwie moje siostry musiały wyjechać, komunistyczne władze kazały nam opuścić dom i wróciłam do Wrocławia. Tam pełniłam posługę ekonomki.

 

Jak siostra patrzy teraz na lata przeżyte w zgromadzeniu?

 

Miałam siostrę o trzy lata młodszą, która wstąpiła do Franciszkanek. Odwiedziła mnie kiedyś i zwierzyła się, że nie wyobraża sobie co by z nią było gdyby nie poszła do klasztoru i ja myślę podobnie. Jestem wdzięczna Bogu za to, że miał dla mnie właśnie taki plan na  życie. Nie było w nim ani minuty, bym żałowała, że się na niego zgodziłam.

 

Co powiedziałaby Siostra młodemu pokoleniu, które ma przed sobą różne drogi i musi wybrać tę jedną konkretną?

 

Teraz widzę jak ważne w życiu jest to, by przeżyć je mądrze. Pan Bóg dał mi rozum bym mądrze przeżyła moją pielgrzymkę doczesną. Ważna jest też wdzięczność za to, co Bóg nam daje każdego dnia, ale i za to, co nam odbiera. Kiedy słabnie wzrok, słuch, nogi odmawiają posłuszeństwa, mam okazję, by dziękować Bogu za to, co jeszcze mi zostawia, za ludzi wokół mnie.

 

To przecież nie jest takie łatwe, dziękować za to co się traci?

 

Trudności są zawsze, w każdej rodzinie, w każdej relacji. Nie jesteśmy aniołami, nawet w klasztorze...(śmiech). Wszystko w życiu jest łaską. Doświadczam tego nawet wtedy, gdy przychodzi choroba przykuwająca na jakiś czas do łóżka – chwile spędzone w samotności mogę spędzić na rozmyślaniu o Bogu i moim życiu z Nim. A każde cierpienie ofiarowuję za grzechy moje i innych. Tak, warto zawsze pamiętać o intencji. To ma wielką wartość, czyni nasze życie sensowne i zbliża nas do Boga.

 

Przez całe życie jest Siostra blisko Boga. Co przez te lata pomagało wytrwać przy Nim? Może nam Siostra uchylić choć rąbek tej tajemnicy?

 

Odpowiem krotko: Panie Jezu, z miłości do Ciebie...


Wywiad przeprowadziła siostra nowicjuszka Aleksandra Labus