Wywiad: nic nie było za trudne - powołani o powołaniu
Wywiad: nic nie było za trudne - powołani o powołaniu

 

 

 

 

 

 

Świadectwo s.M. Leoncji Kusch i dobre wskazówki dla powołanych. Wywiad przeprowadzony przez siostry nowicjuszki I roku Aleksandrę Labus i Alicję Dziedzic oraz siostrę nowicjuszkę II roku Monikę Roczek.

 

 

Powołanie to droga, którą Bóg prowadzi przez całe życie. Aby wejść na tę drogę trzeba – jak podkreśla papież Franciszek w tegorocznym Orędziu na Tydzień Modlitw o Powołania – wyjść. To podstawowe doświadczenia – opuścić, wyjść. Aby dokonać takiego kroku trzeba osobiście doświadczyć spotkania z Bogiem, aby następnie być wiernym temu głosowi. S.M. Leoncja Kusch dzieli się z nami swoim doświadczeniem powołania. Jak sama zauważa, na przestrzeni swoich 82 lat życia, doświadczyła Bożego prowadzenia w wielkich konkretach. Zatem dzieli się z nami swoim doświadczeniem życia w służbie Bogu i człowiekowi, dobrymi wskazówkami dla powołanych i rozeznających swoje powołanie.

 

s. nowicjuszki: Niedziela Dobrego Pasterza, którą niebawem będziemy obchodzić to okazja, by dostrzec w swoim życiu dobro, którym nas Pan obdarowuje. Za co jest Mu Siostra szczególnie wdzięczna?

 

s.M.Leoncja: Najbardziej za Jego opiekę i prowadzenie. Już od najmłodszych lat moje życie spoczywało w Jego rękach. Lekarz, powiedział mojej mamie, żeby zostawiła mnie i pozwoliła mi spokojnie umrzeć, ale mama z głęboką wiarą potrząsnęła mną i powtarzała: „Krysta, ty nie możesz umrzeć. Ty masz żyć!”.

 

I poskutkowało...

 

Pan Bóg zawsze wysłuchuje modlitw matek. Kiedy po froncie musieliśmy uciekać z rodzeństwem do Niemiec, a w Dreźnie doszło do bombardowań, schowaliśmy się w piwnicy. Mama powiedziała, żeby nasza czwórka skuliła się pod jej objęciami i modliła do Boga. Pięcioletni brat płakał, że chce żyć i być rolnikiem, na co mama nas wspierała i mówiła; „Nie krzycz, tylko się módl”. Na całej ulicy ocalały tylko trzy budynki w tym my.

 

Jak siostry losy potoczyły się po wojnie?

 

Wróciliśmy do Leśnicy skąd pochodzę, ale nasze mieszkanie było zajęte. Zamieszkaliśmy gdzieś na strychu. Dom Sióstr był również w ruinach, a jako że wcześniej uczęszczałam do ich ochronki i bardzo mi zaimponowały, to z radością chodziliśmy im pomagać w porządkowaniu.

 

Tak rodziło się Siostry powołanie?

 

Tak. Zawsze pociągało mnie ich świadectwo, radosna i ofiarna praca. Poza tym siostry nauczyły mnie grać na organkach i przyuczyły jako pomoc dentystyczną. Jako piętnastolatka poprosiłam mamę, by poszła ze mną do Siostry Przełożonej, bym mogła zostać służebniczką. Chciałam być siostrą i chciałam też być organistką.

 

Czy mama się ucieszyła?

 

Początkowo myślała, że to młodzieńcze fantazje i próbowała mnie przekonać, bym trochę poczekała... aż mi przejdzie (śmiech). Ale ja powiedziałam, że jak nie pójdę teraz, to nie pójdę wcale... i poszłam.

 

Jak wtedy wyglądała formacja?

 

Wstąpiłam w październiku do Poręby. Kiedy weszłam do kaplicy pełnej sióstr i usłyszałam śpiew Liturgii Godzin pomyślałam, że jestem w niebie. W grudniu czwórka kandydatek szkolnych, w tym ja, udałyśmy się do Wrocławia, by zrobić tam maturę u sióstr urszulanek.

 

Napotkały siostry jakieś trudności?

 

Tak. Językowe, nie znałyśmy dobrze polskiego, przed wojną znałyśmy tylko niemiecki i gwarę. Ale ogromnym wsparciem była dla nas Matka M. Demetria, która zatroszczyła się nawet o korepetycje.
Potem, kiedy we Wrocławiu studiowałam Dentystykę, Matka nadal ze swą dobrocią i życzliwym zainteresowaniem zawsze na nas czekała, aż wrócimy z zajęć. To sprawiało, że nic nie było za trudne. Nadszedł czas nowicjatu w Porębie, Pierwsza Profesja i ogłoszenie Bożej Woli: studia, ale ze względu na sytuację polityczną w stroju świeckim.

 

Trudno było, Siostrze z tą decyzją?

 

Nie było to łatwe. Dopiero co złozyłam śluby, cieszylam sie habitem, a tu stanęło przede mną wezwanie szkoły w stroju świeckim... Trochę płakałam, ale zawsze wracał mi werset z Pisma Świętego: Miłość wszystko przetrzyma, skoro jest mi ciężko to znaczy, że za mało kocham.

 

Siostra mówi, że trudności były dla Siostry objawem małej miłości. Jak jednak dbać o wzrost miłości w naszym zyciu? Z czego bierze się jej wzrost?

 

Jak się mało kocha, to ważne jest odpowiedzieć sobie najpierw na pytanie - czego chce? To pytanie o moje pragnienia. Jak wiemy, czego chcemy, to dobry znak. A potem... trzeba wybierać to, co nas kosztuje, co jest trudne. Wtedy Pan Bóg bierze nasze ludzkie "dwie ryby i pięc chlebów" i je rozmnaża po swojemu. W ten sposób rośnie miłość.

 

Jak w takim razie poszerzać swe serca, by piękniej kochać i żyć szczęśliwie w klasztorze?

 

Pierwsze co, to troska o atmosferę wspólnoty. My wracałyśmy z zajęć jak do domu rodzinnego, wiedziałyśmy, że ktoś nas kocha i na nas czeka. Drugie to prostota i szczerość wobec przełożonych, przejrzystość. Otwartość, przebaczenie...
Czasem, gdy modlę się sama Kompletę i przypomnę, że jeszcze z kimś się nie pojednałam wychodzę z kaplicy i po prostu przepraszam. Niczego nie zostawiać na później!

 

O czym jednak warto pamietać, gdy spotkamy kogoś do kogo trudniej nam się przekonać?

 

Najpierw modlić się za tego człowieka, a dalej zauważać w nim dobro i dziękować mu za nie. Wyjść z jakąś niespodzianką. Wytrwale torować drogę do rozmowy z nim. Dialog i wierność modlitwie są konieczne, w ten sposób stajemy się coraz bardziej wolne, spokojne i szczęśliwe.

 

Dzisiaj wiele młodych ludzi waha się czy pójść za głosem powołania. Jak możemy im pomóc w podjęciu decyzji?

 

Myślę, że najlepszą pomocą jest nasza modlitwa o nowe powołania. A także (a może przede wszystkim) nasze świadectwo życia z Bogiem, że jest ono pełne radości, pokoju i miłości. Powołania karmią się świadectwem.

 

Jak widzi Siostra swą relację z Boskim Oblubieńcem dziś po 67 latach życia w zgromadzeniu?

 

Zadziwiam się, że tak szybko to minęło… i z wdzięcznością wyrażam miłość Bogu i proszę, za tych którzy od Niego odchodzą. To także moja troska, jak i Jego. Moim umiłowanym aktem strzelistym są słowa:
JEZU, MARYJO KOCHAM WAS- RATUJCIE DUSZE. AMEN