Pół wieku temu cztery siostry służebniczki wyruszyły na misje do Kamerunu. Ich założyciel – „serdecznie dobry człowiek” – stał się bliski wielu jego mieszkańcom, a kolejne miejscowe dziewczyny odnajdują swoją drogę w tym zgromadzeniu.
Wywodzące się z Afryki siostry spotkasz obecnie także w Polsce. Z niektórymi z nich rozmawiamy w domu generalnym Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej przy ul. Czarnoleskiej we Wrocławiu – gdzie niedawno odbyły się obrady XXIV Kapituły Generalnej zgromadzenia. Siostry obchodzą 100-lecie swojej obecności w domu przy ul. Czarnoleskiej. To tu przed laty zapadła decyzja o wyruszeniu do Kamerunu (…).

Siostry Służebniczki NMP NP w Kamerunie w czasie świętowania Jubileuszowego
Też tak chcę!
S.M. Agnès pochodzi z małej wioski, do której służebniczki dojeżdżały z Figuil, mimo że znajdowała się poza ich parafią. – Zobaczyłam kiedyś po powrocie ze szkoły białą kobietę, siostrę, która rozmawiała z mieszkankami naszej wioski. Jedno dziecko miała na plecach (w chuście), drugie trzymała przy sobie. Wokół niej było mnóstwo maluchów, a ich mamy tuż obok. Uczyła je szydełkować, robić na drutach, szyć. Ten widok zostawił jakiś ślad w moim sercu. Wzruszyłam się, widząc, że siostra z Europy przyjeżdża z tak daleka po to, żeby nauczyć nasze kobiety czegoś, co mogłoby być przydatne w ich życiu rodzinnym. Nie bała się skosztować żadnej z potraw, którymi ją częstowano. Spodobało mi się to… – wspomina.
Po powrocie do domu zaraz powiedziała swojej starszej siostrze, że chce żyć, jak ta napotkana służebniczka – po prostu być w wiosce i uczyć czegoś tutejsze kobiety. „Porzuć ten pomysł! Żeby zostać siostrą, trzeba mieć dużo pieniędzy, uczyć się, studiować, a my pochodzimy z biednej rodziny” – usłyszała. Podobnie zniechęcał dziewczynę kuzyn Lazar, z którym była zaprzyjaźniona.
Z czasem jednak, kiedy trwała w swoim postanowieniu, poradził jej, by porozmawiała z ojcem. Tato przyszłej siostry Agnès był w wiosce katechetą. Swego czasu wiele wycierpiał z powodu wiary od miejscowych muzułmanów (na plecach nosił blizny od uderzeń biczem). Był człowiekiem głęboko wierzącym, ale miał inne plany wobec dzieci. Córki „nie widział” wśród sióstr, natomiast chciał, by jej młodszy brat Tade został księdzem. Chłopiec rozpoczął rzeczywiście naukę w tzw. małym seminarium, ale… uciekł stamtąd. Potem próbował wracać, ale ostatecznie definitywnie zrezygnował. Wówczas dopiero tata poparł pragnienie dziewczyny. „Nie mogę się sprzeciwiać woli Pana Boga” – stwierdził. Jego córka wstąpiła do zgromadzenia (brak pieniędzy nie był żadną przeszkodą), a w zeszłym roku świętowała 25-lecie swoich ślubów. – Zachwyciła mnie od początku prostota życia sióstr. Wykonywały zwykłe, codzienne prace, zadania. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ale wszystko, co robiły, było dla Pana Boga i przez to miało taką wartość – opowiada. Dodaje, że kuzyn Lazar (dziś profesor uniwersytecki) bardzo jej później pomagał. – Kiedy otrzymywałam od kolegów listy miłosne, to dawałam mu je, on je czytał i odpowiadał na nie! – śmieje się. Młodszy brat z kolei zamiast księdzem, został żołnierzem. Zdarzało się nieraz, że wspierał siostry i chronił je w miejscach, gdzie nie było bezpiecznie.
Bądź szczęśliwa
S.M. Catherine urodziła się w Figuil, chodziła do przedszkola, które prowadziły tam służebniczki. – Bardzo mi się podobało życie sióstr, ich świadectwo wiary. Podziwiałam je, ale nie miałam od razu pragnienia bycia jedną z nich. Siostry nas katechizowały, pomagały przygotować się do sakramentów. Byłyśmy zapraszane do osobistej modlitwy w kaplicy. Pytałam wtedy Pana Boga: „Co jest najważniejszego w moim życiu? Czy mam być siostrą czy żoną, mamą?” Nie znajdowałam odpowiedzi – opowiada. Uczestniczyła potem wiele razy w „wakacjach z Bogiem”, spotkaniach powołaniowych, miała kontakt z maryjną wspólnotą dla dziewcząt.
– Czułam, jak Pan Bóg woła mnie. Czytałam ewangelię o bogatym młodzieńcu, któremu trudno było zostawić wszystko. Zrozumiałam, że Bóg jest najważniejszy w życiu, że zostałam stworzona dla Niego – mówi. Przez pewien czas wahała się jeszcze, do jakiej wspólnoty wstąpić. W Figuil znajduje się również klasztor sióstr karmelitanek bosych. Bywała tam na dniach skupienia, ale ostatecznie zrozumiała, że to nie jej droga.
Po maturze studiowała jeszcze przez rok na uniwersytecie, przychodząc w tym czasie do służebniczek na adorację, modlitwę. W pewnym momencie uświadomiła sobie, że nie powinna dłużej zwlekać, że łaskę Bożą można zmarnować, zlekceważyć. – Stwierdziłam: To jest ten czas, teraz albo nigdy – wspomina. Mama już wcześniej zaakceptowała jej wybór. Starsza siostra kompletnie go nie rozumiała. „Jesteś normalna?” – wykrzyknęła. Tata miał jasne zdanie: „nie, nie”. Ostatecznie jednak, po rozmowie z przełożoną generalną zgromadzenia, stwierdził: „Idź, bądź szczęśliwa”. Tak się stało. Od 15 lat należy do rodziny zakonnej założonej przez bł. Edmunda.
Obecnie przez pewien czas obie Kamerunki przebywają w Polsce. Dzielą się często świadectwem wiary w parafiach, szkołach, przedszkolach. One także na swój sposób są misjonarkami w kraju bł. Edmunda. Obecnie w Kamerunie jest już 15 miejscowych sióstr, a kolejne są w trakcie formacji. Błogosławiony, nazywany „serdecznie dobrym człowiekiem”, ma jak widać uniwersalne przesłanie – sprawdzające się i w Europie i w Afryce.
Pełna treść artykułu: GOŚĆ NIEDZIELNY WROCŁAWSKI>>>














